Na gastro / Na Lato
Moja warszawska gastro-wyprawa zakończyła się na ulicy Rozbrat 44a w restauracji Na Lato. Miejsce utrzymane jest w eklektycznym stylu: szczypta industrialu, szeroki bar, wnęka z psychodelicznymi kanapami, z zimowego ogródka widok na park. Jak wieść niesie, ta restauracja lubiana jest przez wszelkiej maści hipsterów i celebrytów. Podczas mojej wizyty naliczyłam trzy twarze regularnie pojawiające się na Pudelku. A ponieważ przyszłam karmić się dobrym jedzeniem, a nie ploteczkami, więc szybko zabrałam się za przeglądanie karty.

Ilość pozycji jest imponująca. Spory wybór śniadań: od kanapek i jajek na przeróżne sposoby, poprzez granolę, kaszę, tosty. Dla kapryśnych jest kilka dodatków. Poza śniadaniami znalazła się w menu przyzwoita ilość przystawek (m.in. deska antipasti, carpaccio, foie gras i puree z pigwy). Na mniejszy głód są jeszcze bruschetty i panini. Przechodzimy do dań głównych. Tutaj dla każdego coś miłego, czyli raviolo, bouillabaisse, łosoś, jagnię, kurczak i pieczony boczek. Do tego jeszcze 17 rodzajów pizzy i desery. Ilość napojów z procentami (i bez) także jest ogromna - od herbat, kaw, smoothies, koktajli, poprzez wina, szampany, rumy, likiery, wódki, whisky. Wszystkie potrawy opatrzono numerkami, a w połowie menu umieszczono wykaz alergenów, za co jest wielki plus. Opisy dań były co najmniej zachęcające, więc postanowiłam ze znajomymi spróbować ile tylko się da :)

Mimo dosyć sporej ilości ludzi zostaliśmy sprawnie obsłużeni. Na początek wjechała sałatka z kozim serem, pieczonym burakiem, marynowaną gruszką i pestkami dyni (25 zł). Mam wrażenie, że burak w ubiegłym roku znajdował się chyba w połowie dań jakie zamawiałam. I słusznie, bo jest pyszny i zdrowy. W wersji, w jakiej zaserwowano go w "Na Lato" również okazał się być wyśmienity. Po sałatce pojawił się pieczony boczek z karmelizowanym jabłkiem i puree szałwiowym (39 zł). Jeśli czytaliście mój poprzedni wpis, to wiecie o co chodzi z niesmacznym puree z rukolą. Na szczęście wersja z szałwią była pyszna. Da się? Da się. Ostatnia pojawiła się pizza z owocami morza (39 zł). Ciasto było cienkie i chrupiące, owoce morza świeże i smakowite. Na pochwałę zasługuje też doskonale doprawiony sos pomidorowy. Pizza serwowana jest w jednym rozmiarze, mniej więcej średnicy dużego talerza, więc jest to opcja co najwyżej dla dwóch niezbyt głodnych osób.
Po daniach głównych przyszedł czas na desery. Tarta czekoladowa z lodami kokosowymi oraz popcornem i orzechami w karmelu (19 zł), była strzałem w dziesiątkę. Pozornie skromna porcja z jedną kulką lodów okazała się być dosyć treściwa, a przy okazji świetnie smakowała. Mus mandarynkowy z żółtym burakiem (znowu!), krwistą pomarańczą i sorbetem z mango (17 zł) nie pozostał w tyle za tartą. Żeby nie było za pięknie, wtopą okazał się sernik z sorbetem malinowym (19 zł). Nie było w nim rzecz jasna szkła, kamieni ani trutki na szczury, ale nie był też w smaku sernikiem. Koleżanka, która go zamówiła, zostawiła większość na talerzu, bo nastawiała się na coś zupełnie innego. Obiektywnie rzecz biorąc, deser nie był zły; za to może powinien figurować w menu jako coś innego niż sernik.

Podsumowując, mój lunch był wyjątkowo udany. Jako krakowski centuś muszę zwrócić uwagę na dosyć wysokie ceny. Ponieważ było nas siedem osób, więc do rachunku doliczono też 10% wartości za serwis, do czego wypadało jeszcze zostawić napiwek. Jest to moja jedyna uwaga (oprócz Afery Sernikowej), ponieważ obsługa była na poziomie, a jedzenie świetne. Menu na stronie lub fejsie.
0 komentarze: